poniedziałek, 17 lutego 2014

Kołowrotek życia

Kolejny poniedziałek, normalność wszędzie. Cały czas, w kółko życia wałkuje ten sam scenariusz. Czasami mam tego dość. I wiecie co? Znowu wczoraj nie zrobiłam treningu. Dlaczego? Bo do północy robiłam tą cholerną pracę domową z biologii. Zachciało jej się rysunków. Rany, co ja przedszkolak jestem, żeby rysuneczki roślinek w zeszycie robić? O tyle dobrze, że mi szóstkę postawiła. No ale oczywiście musiałam się dowiedzieć, że Ci, którzy nie mieli na dzisiaj, mogą przynieść na za tydzień. Konsekwencje? Żadne. Zero minusowych punktów za przyniesienie po terminie. Nic, kompletnie, nawet reprymendy. No więc, w taki sposób pół klasy może sobie dalej spoczywać na laurach, a ja mam tę świadomość, że niepotrzebnie wczoraj przy tym się męczyłam, żeby nie dostać pały.
Tak. Dobrze, że istnieje taki wynalazek jak internet. udało mi się znaleźć sprawdziany z wosu i niemieckiego z kluczem odpowiedzi. Nie wiem co ja bym bez tego zrobiła. Gorsza informacja jest taka, że muszę na środę wykuć na pamięć pięćdziesiąt czasowników nieregularnych z niemieckiego. Bez ściąg sobie tym razem nie dam rady. Trzeba będzie improwizować. Mam jeszcze na tyle szczęścia, że pani od niemieckiego mnie lubi i czasem mi pomaga na kartkówkach, kiedy nikt nie patrzy.

Już dzisiaj na prawdę ostatecznie i nieodwołalnie muszę wrócić do treningu. Tak źle mi z tą świadomością, że równy tydzień ich nie robiłam. Na szczęście dziś mam łatwiejszy workout (mój ulubiony z resztą), więc powinno pójść z górki.
Bilans też nie jest taki zły. Kolejny dzień bez słodyczy zaliczony. Mam dobre samopoczucie. Tylko trochę dziwnie się czuję, jakby mi się zmieniło nastawienie. Ale nie potrafię tego opisać. Mam wrażenie, że myślę bardziej jak normalny człowiek, częściej się zastanawiam, po co ja tak mało jem. Ale wiem, że muszę tak robić dalej, bo coś na mnie czeka w przyszłości. Oby moja mentalność sobie niedługo przypomniała starą motywacje. Mam nadzieję, że jak stanę na wadzę w niedziele, to ona wróci.

Bilans:

- twaróg z dżemem (74 kcal)
- grejpfrut, jabłko, pomarańcza (210 kcal)
- wasa z żółtkiem jajka (78 kcal)
- mintaj (260 kcal)
- sałatka pekińska (60 kcal)
Razem: 682 kcal

Zawsze problemy mam z obiadami typu 'drugie danie'. Są bardziej kaloryczne a mniejsze objętościowo niż zupa (przynajmniej tak mi się wydaje). Mogłabym w sumie codziennie jeść zupę, no ale nie wiem czy to dobry pomysł. W końcu rzuciłabym się na mięso, jeśli tylko zobaczyłabym je w kuchni. To śmieszne. Przynajmniej wiem, że nie muszę się martwić o jutrzejszy bilans, bo będzie jakaś tam zupa. Znalazłam ostatnio ciekawą metodę na przedłużenie uczucia sytości. Może nie jest to jakieś wielkie odkrycie, ale mi pomaga. To znaczy, dosypuję masę otrąb do zupy. Jest gęstsza, smaczniejsza (w każdym razie co kto woli) no i dłużej 'trzyma'.

Na koniec mam takie pytanie; czy ktoś z Was jest z Krakowa? Pytam z czystej ciekawości, bo mamy się tam wybrać ponoć na wycieczkę klasową w czerwcu.



3 komentarze:

  1. No trochę to niesprawiedliwe, że tamci mogą przynieść prace za tydzień. Ale chociaż masz to z głowy. Jest szósteczka :)
    Ja na szczęście jak mam zupę to nie mam drugiego dania. Zupy są super:D Z otrębami nigdy jeszcze nie próbowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie mam drugiego dania. Miałam na myśli, że łatwiej jest mi zjeść zupę, w której jest mniej kalorii, niż takie a'la drugie danie. Wbrew ludzkim przesądom i stwierdzeniom, po prostu wydaje mi się bardziej sycąca. ;)

      Usuń
  2. Bilans bardzo ładny,zazdroszcze ;)
    Ja niestety nie jestem z Krakowa..
    Powodzenia i zapraszam do mnie <3

    OdpowiedzUsuń