piątek, 31 stycznia 2014

Podsumowanie miesiąca

Dzisiejszy dzień przesiedziałam w domu. Była u nas wielka awaria i nie było ciepłej wody przez całą długą dobę. Przesiedziałam całe popołudnie przy kominku czytając książkę, którą wygrałam na jarmarku dominikańskim w sierpniu. Zawsze tak mam, że najpierw chomikuję przerażającą ilość książek, a później nie wiem za którą się zabrać. W rezultacie czytam wszystkie na raz, a że mam mało czasu na takie luksusy, to idzie mi to mozolnie. Tęsknię za czasami kiedy czytałam trzy książki miesięcznie.
Wczoraj w końcu zrobiłam trening i dziś mogłam troszkę spuścić z tonu. Jutro zaczynam drugi tydzień T25.
Odkryłam też, że senes to bardzo dobra rzecz, ale nie mogę sobie pozwalać na zbyt częste jego używanie. W końcu uzależnienie się od tego ziółka nie jest moim celem.
Ferie się tak szybko skończyły. Masakra... Teraz cztery miesiące trzeba zaciskać zęby i dawać z siebie wszystko w szkole. Nie powiem, żeby mi to szczególnie ułatwiało dietę, ale przynajmniej nie będę tak często myśleć o jedzeniu, kiedy będę siedzieć w ławce słuchając co ma do powiedzenia nauczyciel.

Może wracając do tematu bloga, powiem Wam, że jestem szczęśliwa. Schudłam kolejny kilogram. Waga pokazała dzisiaj rano 57,7. Oznacza to, że po miesiącu osiągnęłam swój pierwszy cel. W sumie straciłam 2,8 kg. Prawie trzy. Miałam ukrytą nadzieję, że po miesiącu będą to te cztery kilogramy, ale wiem, że muszę być cierpliwa, żeby były to trwałe efekty.
Spisałam też wszystkie pomiary:
~ szyja: 30 cm
~ ramię: 26 cm
~ nadgarstek: 16 cm
~ biust: 83 cm
~ pod biustem: 74 cm
~ talia: 64,4 cm
~ biodra: 86,5 cm
~ udo: 52 cm
~ przed kolanem: 37,5 cm
~ łydka: 35,5 cm
Wiem, że troszkę tego dużo i zwykle podaje się tylko biust, talię i biodra, ale ja chcę dokładnie monitorować co się zmieniło. Ogólnie w planach mam zmniejszenie moich wymiarów w talii o 3,5 cm i w biodrach o 1,5 cm. Reszta jak pójdzie, tak pójdzie. Mam nadzieję, że zrzucę też troszkę z ud i ramion.

Podsumowanie miesiąca (wagowo):
60,5 kg (06.01.14)
59,2 kg (13.01.14)
58,4 kg (19.0114)
58,4 kg (26.01.14)
57,7 kg (31.01.14) {Cel I osiągnięty!}
Razem: -2,8 kg. 
Dodam jeszcze, że jakimś cudem pomiędzy 19-26.01.14 urosłam dwa centymetry! Czy to w ogóle możliwe? Przez cały rok mój wzrost zmienił się zaledwie o centymetr a tu nagle taka zmiana.
Jakby nie patrzeć mogę być z siebie dumna, bo widzę różnicę w swoim ciele. c:
Jeszcze tak na koniec dzisiejszy bilans.

Bilans:

kasza manna z jabłkiem (285 kcal)
- kawałek duszonej piersi z kurczaka (129 kcal)
- mały ziemniak (30 kcal)
- gotowana marchewka (30 kcal)
- pierniczek (100 kcal)
- pomarańcza (90 kcal)
Razem: 664 kcal

No, i nie jest tak źle. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nie mogę codziennie jeść takich rzeczy jak chociażby ten pierniczek. Ale ciężko uniknąć mojej babci, która cały czas mnie kusi, a nawet wciska na siłę te wszystkie pyszności; ,,Zjedz! Przecież nie musisz się tak katować! Powinnaś mieć jakąś przyjemność z życia!". Większości z nich udaje mi się uniknąć. Wiem, że obżerająca się rodzinka to żadna wymówka, ale jak jest z taką pokusą na co dzień to ciężko się żyje.

Swoją drogą, wybaczcie mi, że moje posty są zawsze takie długie. Za każdym razem, kiedy się zabieram za to, zastanawiam się czy w ogóle komuś będzie się chciało przeczytać moje wypociny. Jestem specjalistką w pisaniu o niczym. Własnie - o niczym. Bo nigdy nie mogę znaleźć jakiegoś racjonalnego pomysłu na ciekawą książkę. Mojej weny twórczej starcza mi zaledwie na jeden rozdział.


Dziękuję Wam, że jesteście.

czwartek, 30 stycznia 2014

Decyzja i zmiany

Nie wiem od czego zacząć... Może tak. Postanowiłam, że zacznę od początku. To znaczy z nowymi zasadami. Trochę się pozmieniało, ale tak będzie lepiej dla mnie. Dla mojego ciała i duszy.
Mój cel jest wciąż taki sam, więc o to się nie martwcie. Nadal marzę o płaskim brzuszku, długich i chudych nogach, wystających obojczykach, wąskich ramionach i nadgarstkach, oraz idealnie zarysowanej twarzy. Tylko chcę do niego dojść w inny sposób. Bezpieczniejszy i szczęśliwszy - zdrowszy. Może zajmie mi to trochę dłużej, ale wolę nie ryzykować.
Po pierwsze moje codzienne bilanse będą większe. Mój przedział kaloryczny będzie wahał się w granicach pomiędzy 700-1000 kalorii. Jak teraz na to patrzę po przeżyciu dzisiejszego dnia, to będzie mi trochę ciężko do tego wrócić. Mimo wszystko, po miesiącu z Aną szybciej czuję się pełna, czuję się lepiej, kiedy jem mniej. Pochłonęłam dziś 931 kalorii i czuję się, jakbym się obżarła. To okropne.
Po drugie nie będzie głodzenia się. Z tym też ciężko mi się rozstać. Już tak przyjemnie się zaczynałam czuć, kiedy czułam, że burczy mi w brzuchu. Z czasem tak mi się skurczył żołądek, że w ogóle tego objawu nie miałam i na prawdę długo musiałam na niego czekać.
Zauważcie, że wyznaczyłam sobie bardzo 'plastyczną' granicę. Z biegiem czasu będę zmieniała bilanse. I tak będę się starać trzymać tej dolnej granicy jak znam życie. Tak, tak, moja dieta nadal jest brutalna, ale już się do niej przyzwyczaiłam.

Najważniejsze co muszę zaznaczyć, to to, że nie usuwam bloga. Nie chcę go usuwać. Za bardzo się do niego przywiązałam, jest mi tu dobrze. Może i nie będę już prawdziwym motylkiem, ale jeśli będę szczupłym koliberkiem, to chyba mi wybaczycie? :) W każdym razie; nie mam zamiaru Was zostawiać dziewczyny. Na pewno będę wpadać na Wasze blogi i Was wspierać. Mam tylko nadzieję, że Wy mnie nie zostawicie. Co do tego mam największe obawy, ale ostatnio znalazło się parę rzeczy, dzięki którym w końcu coś mi przemówiło do rozumu i stwierdziłam, że moje dobre samopoczucie i zdrowie jest ważniejsze od tego wszystkiego i lepiej dotrzeć do tej mojej wymarzonej 49 stopniowo i powoli.
Swoją drogą, jutro chciałabym zrobić kolejne ważenie, bo jestem okropnie ciekawa, czy cokolwiek schudłam. Jak się uda, to spiszę też pierwsze pomiary. Ale bardzo się boję, że dzisiejszy dzień wszystko zepsuł, bo miałam nadzieję na ten przynajmniej kilogram mniej.

A teraz przedstawiam mój obrzydliwie sycący i kaloryczny bilans:

Bilans:

- dwie grzanki z białego chleba z dżemem i jajkiem sadzonym (318 kcal)
- pół szklanki mleka sojowego (58 kcal)
- kawałek łososia i pałka z kurczaka bez skóry (165 kcal)
- brokuł (90 kcal)
- banan z łyżką miodu (140 kcal)
- mały kawałek czekolady i ciastko imbirowe (90 kcal)
- pomarańcza (70 kcal)
Razem: 931 kcal

Ćwiczenia: T25; Cardio & Lower Focus (-400 kcal), godzinny spacer (-274 kcal), tańce (-400 kcal). Razem: (-1074 kcal).
No i patrzcie, niby wszystko spaliłam a i tak czuję się jak świnia za przeproszeniem. Obrzydliwie. I jeszcze ta czekolada. Po co ja się dałam namówić? Myślałam, że będę mieć z tego przyjemność. A co? A jest zupełnie odwrotnie. I na dodatek towarzyszy mi ta okropna myśl, że jak będę się tak obżerać, to te dwa kilogramy, które straciłam znowu wrócą, przyprowadzając znajomych (tj. następne kilogramy).
Jeszcze nie zrobiłam dziś treningu, mam nadzieję, że uda mi się wykrzesać jeszcze trochę siły. Jutro jest rest-day, więc to jedyny plus tego wszystkiego. Jeśli nie zrobię dzisiaj, to zabiorę się za to jutro i po prostu zrobię dwa treningi. Za lenistwo trzeba płacić.

Poza tym, podjęłam decyzję. Okazało się, że przedłużenie karnetu na tańce będzie mnie kosztowało tylko 10 zł, więc przedłużam. Może mnie to aż tak nie kręci, ale zawsze będzie można się wieczorem odstresować i spalić kalorie. Oznacza to też, że mogę wrócić do jazdy konnej. Muszę tylko kupić sobie ubezpieczenie, a potem na początku marca czeka mnie pierwsza jazda po długiej przerwie. Już się nie mogę doczekać.

Dzisiejszy post był trochę chaotyczny, ale przynajmniej napisałam wszystko co chciałam, żebyście przeczytały. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam, tym, że zmieniłam zasady mojej diety.
Proszę, nie zostawiajcie mnie.


środa, 29 stycznia 2014

Dylemat

Bardzo ciężko było mi zabrać się za tego posta. Ostatnio jestem bardzo niezdecydowana. Czytam wiele blogów i z przeczytaniem każdego, który tak bardzo różni się od innych, napisanych przez inne osoby, mam inne odczucia. Mętlik w głowie. Myśli krążą w mojej głowie z zawrotną prędkością. Gdyby były w niej radary, już dawno dostałabym tysiące mandatów.

Z jednej strony chcę być zdrowa i wysportowana, z drugiej chuda. Rozum podpowiada mi jedno, a serce drugie. Już sama nie wiem, czego chcę. Według mnie Ana była daleką kuzynką anoreksji, ale już nie wiem czy to jedna i ta sama osoba, tylko, że w dwóch postaciach i łączą je z ludźmi ‘inne relacje’. Mam wątpliwości. Nie chcę być wychudzoną anorektyczką. Przecież anoreksja to śmierć. Jestem przeciwna cięciu się, wymiotowaniu i głodzeniu. Piekielnie się boję efektu jojo, niedoboru witamin, wypadania włosów, łamiących się paznokci, wiecznego zmęczenia, bólu mięśni i kości, spowolnienia metabolizmu, a jednocześnie tak samo bardzo się boję zawieść siebie, zawieść Was.
Jeśli bycie Motylkiem oznacza bycie anorektyczką, to ja nim nie chcę być. No bo, czy można być zdrowym Motylkiem? Chyba nie… Chciałam, żeby to było możliwe. Czy myśląc o lekko agresywnej diecie, nie nazywałam tego ‘byciem Motylkiem’? A jeśli się myliłam… Czy Was zawiodłam?

Chciałabym być na granicy. Na granicy pomiędzy byciem zdrową, pełną życia i kochającą swoje ciało nastolatką i szczęśliwym Motylkiem. Czy to w ogóle możliwe?

Nie chcę Was opuszczać. Nie chcę żebyście Wy mnie opuściły. Czy zrobicie to, jeśli specjalnie będę jadła trochę więcej kalorii, niż teraz?

Kim jest dla Was Ana?


Nie brak mi motywacji do działania. Ale nie wiem. Co ja powinnam zrobić? 


Coraz bliżej Niej

Myślałam, nie poprawka, byłam pewna, że dzisiejszy dzień będzie dla mnie wielką udręką. Ale bardzo się zaskoczyłam. Było łatwo. Wynik mojego bilansu jest taki, jaki chciałam, żeby był. Nie potrafię nie być dumna. Każdy udany dzień napędza mnie i dodaje mi więcej sił do walki z kilogramami i przybliża mnie do Any. Coraz bardziej ja lubię. Czuję się lepiej. Przyjaźń z nią to coś dla mnie. Czekam tylko, aż ona mnie pokocha.
Kupiłam dziś mleko sojowe. To taki trochę eksperyment dla mojego organizmu. Jak byłam bardzo mała, to miałam alergię na wszystko, w czym była soja, wiec wyobraźcie sobie jaki mama miała ze mną kłopot! Niedawno czytałam, że ma ono wiele więcej witamin niż zwykłe mleko.

Bilans:

- kromka chleba białego (80 kcal)
- twaróg z łyżeczką dżemu figowego (84 kcal)
- dwie pałki z kurczaka (190 kcal)
- warzywka na parze (60 kcal)
- jabłko (70 kcal)
Razem: 484 kcal

Odnośnie ćwiczeń; T25; Ab Intervals (-400 kcal).

Dziś zero słodyczy. Jeśli na prawdę będę dziś jeszcze głodna, to pewnie wezmę coś małokalorycznego, tak, żeby wyszło >550 kalorii, ale postaram się, żeby nie.
Jutro ostatnie wejście na tańce z mojego karnetu. Nie wiem czy chcę chodzić na nie dalej. Nie ciągnie mnie do tego tak bardzo. Poza tym kosztują dużo pieniędzy wbrew pozorom. Ale nie wiem za bardzo co robić. To były dopiero cztery zajęcia i na dodatek zapisałam się z koleżanką. Byłam bardzo zawzięta, żeby chodzić na zajęcia z hip hopu. Tęsknię za jazdą konną. Bardzo chciałabym do niej wrócić. Wiem, że mogłabym, jeśli zrezygnuję z tańców. Ale.. nie wiem co mnie przy nich trzyma. Mam tydzień na zastanowienie się. Niby wiem jaka będzie moja decyzja. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego nie jestem pewna swojego wyboru. Co powinnam zrobić?


wtorek, 28 stycznia 2014

Umysłowe przepychanki; 1:0 dla mnie

Dzisiaj miałam głód miesiączkowy. Udało mi się uniknąć jedzenia, przynajmniej w większości. Było to tylko dodatkowe 150 kalorii. Jestem zadowolona, że udało mi się to wytrzymać. W każdym razie w bilansie się i tak zmieściłam. Nie chcę sobie stawiać ścisłych wartości codziennych indeksów kalorycznych, ponieważ wiem, że to nie ma sensu, dlatego postawiłam sobie "plastyczną" granicę. Mój bilans musi się wahać pomiędzy 500, a 900 kcal, no chyba, że będzie ich jeszcze mniej, to nawet i lepiej.

Bilans:

- dwie kromki chleba białego z dżemem i szynką i pomidorem (217 kcal)
- dwie pałki z kurczaka bez skóry (190 kcal)
- jabłko i pomarańcz (160 kcal)
- pół pomidora (13 kcal)
- pół małego ziemniaka (40 kcal)
- trochę kapusty kiszonej (11 kcal)
- dwie krówki i ciastko imbirowe (97 kcal)
Razem: 728 kcal

Nie miejcie mi tego za złe. W te dni muszę zjeść coś słodkiego, takiego jak krówki, bo chyba bym oszalała, Gdybym sobie odmówiła konkretnej porcji glukozy, posypała by się lawina niepowodzeń. Skończyłoby się na 2000 kcal, zamiast na 700. Niektórym z Was moja górna granica może wydawać się wysoka, ale jak dla mnie jest idealna. Tak na prawdę nie jestem z Wami aż tak długo i sama się dziwię, że nadal sobie daję radę. Dlatego wolę obniżać swoje granice powoli. To zapobiegnie efektowi jojo, napadom głodu i szoku dla mojego organizmu.
Swoją drogą, zauważyłam wczoraj wieczorem, że kiedy obejmuję swój nadgarstek dwoma palcami, to pomiędzy nimi jest wolna przestrzeń, której wcześniej nie było. To dobrze wróży.
Dziś mam rest-day w moim kalendarzu ćwiczeń. W ciągu całego tygodnia są dwa i zależnie od tego, czy będę na siłach, w razie potrzeby będę go przesuwać o jeden lub dwa dni. Dziś nic by z ćwiczeń nie wyszło, czuję się jak sflaczały jaskiniowiec. Na dodatek ni z tond, ni zowąd co jakiś czas czuję się jakby mi ktoś w głowę młotem walił, albo wiercił w brzuchu. Ale z resztą zawsze tak jest, więc bez obaw, przejdzie mi za dwa dni. Tymczasem będę się siłować sama ze sobą, żeby nie sięgać po jedzenie zbyt często. To będzie najtrudniejsze kilka dni w całym miesiącu. Trzymajcie za mnie kciuki.


Do wakacji pozostało równe 150 dni. Pamiętajcie, że bikini czeka.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

I believe I can fly ~

Dobra passa póki co trwa. Nic nie zakłóca mojej diety. Mam nadzieję, że to się nie zmieni, nawet w czasie trwania miesiączki. Pożyczyłam od mojej mamy miarkę krawiecką, więc jak tylko skończy się okres, biorę się za sprawdzanie pomiarów. Co prawda pierwsze, ale będę sprawdzała potencjalne ubytki regularnie, co miesiąc.

Bilans:

- kromka chleba białego (80 kcal)
- trochę twarożku z łyżką miodu (120 kcal)
- miska rosołu (200 kcal)
- kawałek pomelo i kawałek jabłka (96 kcal)
- dwa ciasteczka imbirowe (38 kcal)
Razem: 534 kcal

Ćwiczenia: T25; Total Body Circuit (-400 kcal), dwie godziny w aquaparku (-400 kcal). Razem; -800 kcal. Ostateczny wynik bilansu: 534 - 800 =  -266 kcal.
Mama mi cały czas powtarza, że nie powinno się kalorii liczyć w taki sposób, i że od tych zjedzonych nie odejmuje się tych straconych. Dlatego postanowiłam jej posłuchać i trzymać się w indeksie kalorycznym. Nie wiem czy to prawda i wolę sobie cały czas odejmować te kalorie, ale 'przezorny zawsze ubezpieczony', czyż nie?

Dziś trzeci dzień mojego nowego treningu. Nie mogłam znaleźć czegoś idealnego dla siebie, a to jest po prostu genialne. Zaspokaja moje zapotrzebowanie na zużycie energii w stopniu doskonałym. Nie za dużo, nie za mało. Trwa dwa razy mniej niż poprzednie ćwiczenia. Ból w mięśniach jest umiarkowany na tyle, że nie muszę się martwić o przybycie niepożądanej tkanki mięśniowej. Nareszcie znalazłam coś dla siebie. Wcześniejsze ćwiczenia były albo za mało intensywne, albo za długie i za ciężkie. A tu taka niespodzianka. Dokładniej mówiąc; T25 to seria treningów. Każdy z nich trwa równe 25 minut. Stąd nazwa workoutu. Jeden trening na każdy dzień tygodnia, weekendy są wolne. Cała faza trwa miesiąc.
Wcześniej robiłam Insanity, który trwał dwa miesiące, robiło się jeden trening sześć razy w tygodniu, każdy trwał 45 minut. Jeśli czytałyście moje wcześniejsze posty, to wiecie, że nigdy nie zaczęłam drugiego miesiąca., mimo wielu długich prób. Było mi i tak bardzo ciężko codziennie ćwiczyć, zwłaszcza, że już i tak zasypiałam przypadkowo na kanapie, od razu po powrocie do domu.

Podaję Wam link, jeśli chcecie znaleźć coś dla siebie:
Ćwiczenia są do pobrania w postaci torrentu na Wasz komputer gdzieś w internecie. Musicie tylko poszukać. Niektóre Challenge Packs są łatwiejsze inne trudniejsze. Ja preferuję te drugie, ale musiałam się opamiętać, bo na dłuższą metę nie daję rady, a poza tym, o co najbardziej się boję i o czym już wcześniej mówiłam; nie chcę mieć barów jak kopary.
To dzisiaj na tyle. Dziękuję Wam za wsparcie. To dla mnie bardzo ważne. 3majcie się chudo.



niedziela, 26 stycznia 2014

Dostawa Pozytywnej Energii

Naprawdę wzięłam się w garść. Wiem, że to jeszcze nie czas, żeby czuć dumę, ale ja jestem zadowolona z siebie. Biorąc po uwagę, że miesiączka zbliża się wielkimi krokami, to może i ubyło mi trochę na wadze. Na razie to tylko przypuszczenia, wszystko okaże się za tydzień. Rano się zważyłam, a moja waga była równa tyle, co tydzień temu. Nie jest to powód do triumfu, ale jest to i tak satysfakcjonujące.
Moja rodzina zauważyła różnicę. Ja osobiście nie widzę jeszcze efektów (nie licząc ubytku paru kilogramów), ale głęboko wierzę, że za miesiąc, może dwa, uda mi się spojrzeć w lustro i pomyśleć 'Schudłam. O mój Boże, ale się cieszę. Nareszcie.' I już nie mogę się tego doczekać dlatego idę w zaparte. Mój dzisiejszy bilans wydaje się jeszcze lepszy niż wczoraj.

Bilans:

- dwie kromki chleba pełnoziarnistego (140 kcal)
- plasterek szynki (40 kcal)
- kawałek kaczki (bez skóry) z pieczonymi jabłkami (ok. 250 kcal)
- mały kawałek ciasta kakaowego z bananami i garść płatków (ok. 100 kcal)
Razem: 544 kcal

Chyba odkryłam błąd, jaki dotychczas robiłam, tak swoją drogą. Piłam za mało wody. Dziś wypiłam dużo więcej niż zazwyczaj i dużo dużo łatwiej było mi odmówić sobie jedzenia. Co do tego ciasta, to tak w zasadzie jakby go nie było, bo wyskubałam z niego same pieczone banany. Tak, wiem - mam okropne zwyczaje, bo nawet nie nałożyłam na talerzyk tylko żywcem z blachy.

Jeśli chodzi o ćwiczenia; T25; Speed 1.O (-400), pięć minut na rowerku stacjonarnym (-53 kcal). No cóż, te pięć minut to troszkę żałosne, no ale jak dla mnie, to i tak się liczy. Zwłaszcza, że pewnie jeszcze dziś pojeżdżę. Jakby nie patrzeć dziś wcześniej wstawiam bilans.

Mogłoby być codziennie, tak jak było dzisiaj. Albo nawet jeszcze lepiej. Mam dużą motywację, bo moja ukochana ciocia wychodzi za mąż na początku czerwca. Misja 'Zaskocz ich wszystkich' rozpoczęta. Nie mam zamiaru zawieść. Mam w sobie tyle pozytywnej energii, że będę motywować wszystkich, którzy czytają mojego bloga. Mam nadzieję, że moja motywacja i ambicje Wam się udzielą.
Chudnijcie zdrowo, Motylki.


sobota, 25 stycznia 2014

Chcieć i móc to dwie różne rzeczy

Bilans:

- danio z garścią płatków (146 kcal)
- dwie pomarańcze (180 kcal)
- kawałek ciasta i jedno ciasteczko zbożowe (150 kcal)
- dwa kawałki piersi z kurczaka (150 kcal)
- trzy gotowane marchewki (36 kcal)
- jabłko (90 kcal)
- dwa kiwi (84 kcal)
- banan (90 kcal)
Razem: 926 kcal

Ćwiczenia: T25; Cardio (-400 kcal), godzina jazdy na łyżwach (-400 kcal), 15 minut jazdy na rowerze stacjonarnym (-162 kcal). Razem; -962 kcal. 
Ostateczny wynik bilansu: 926 - 962 = -36 kcal

Niby miało być lepiej a jest gorzej. Co z tego, że ćwiczę. Czuję się źle, bo jem. Czuję się źle. Ale.. nie wiem dlaczego. Ostatecznie przestraszyłam się dzisiejszego ważenia. Spróbuję kiedy indziej, mam złe przeczucie. Najpierw muszę poczuć głód. Nie mogę nikomu powiedzieć, o moich planach. Wszyscy by się przerazili, albo mnie wyśmiali. Nie mam z kim porozmawiać. Nie ma kto mnie wesprzeć. Boję się, że zawiodę samą siebie..


piątek, 24 stycznia 2014

Bezimienny Piątek

Bilans:

- kromka chleba pełnoziarnistego (50 kcal)
- danio (116 kcal)
- mała garść płatków fitness (30 kcal)
- jabłko
- pomarańcza 
- dwa małe jajka sadzone (280 kcal)
- jeden ziemniak (100 kcal)
- kawałek brokuła gotowanego na parze (70 kcal)
- owoce morza z makaronem (150 kcal)
- kawałek kinder bueno (70 kcal)

Ćwiczenia: 2,5 godziny łażenia na mrozie; około 300 kcal
Razem: 866 - 300 = 566 kcal

Czuje się nijak. Chyba dlatego, że w głębi duszy boję się o jutrzejszy wynik ważenia. A jeśli ważę więcej niż tydzień temu? A jeśli nie czułam głodu wystarczająco często? Po co w ogóle jem te wszystkie rzeczy.. Chciałabym się odciąć od jedzenia na dwa tygodnie, zapomnieć o nim. Tak byłoby prościej, ale to niemożliwe z powodu siły wyższej. 
Czuję się dziwnie. Może to przez to, że tak "mało" jem? Podobno niedobór różnych rzeczy w diecie może powodować depresję. Rozmawiałam dziś z mamą. Powiedziała mi, że mogłabym być modelką, i że jeśli chcę, to kiedy schudnę parę kilo mogę wysłać swoje zdjęcia do agencji. Niby się cieszę, że rodzina poparła moje marzenie. Ale co z tego skoro jeszcze nawet nie jest możliwe do spełnienia. Muszę schudnąć. Po prostu muszę. Chcę, żeby było lepiej. 


Dzień X

Dni mijają. Tak po prostu. Nic się nie dzieje. Kompletna pustka i monotonia. Idę dalej, przed siebie. Nie oglądam się. Po prostu daję się ponieść nurtowi czasu. I to jest takie odprężające a za razem dołujące, bo wiem, że w ten sposób ten wolny czas szybko zniknie. I znowu trzeba będzie wracać i dawać z siebie wszystko. Chcę z tego korzystać póki mogę, więc jutro mam zamiar w końcu wyczołgać się z domu i iść gdzieś z starym kolegą w poszukiwaniu cywilizacji, żeby się socjalizować z ludźmi.
Nie wiem czy to ja jestem jakaś dziwna. Niby wiem, że nie mam przyjaciół ani bliskich znajomych, ale kiedy w pewnych momentach zaczynam sobie bardziej zdawać z tego sprawę, bierze mnie na przemyślenia. Może powinnam się zmienić..

Bilans:

- dwie kromki chleba pełnoziarnistego (2x 75 kcal)
- łyżeczka miodu i łyżeczka dżemu (40 + 14 kcal)
- jabłko (90 kcal)
- dwa małe banany i dwie małe szklanki mleka (90 + 116 kcal)
- pomarańcza (90 kcal)
- miska zupy (150 kcal)
Razem: 832 kcal

Ćwiczenia: HipHop Abs: Fut Burning Cardio (-300 kcal), jakieś tam ćwiczenia jak leci (-100 kcal), godzina tańca (-400 kcal). Razem; -800 kcal.
Ostateczny wynik bilansu: 32 kcal
Przyznam, że jakoś idealnie tego nie obliczam. Zjadłam dziś oprócz tego garść paluszków i płatków zbożowych. Nie wiem ile dokładnie kalorii straciłam podczas dzisiejszego treningu, wszystko liczę na oko i intuicję kierując się informacjami z internetu.

Muszę sobie wszystko poukładać zanim wrócę do szkoły. Nie chcę wracać. Znowu nie będę mogła być sobą, być sama dla siebie..


czwartek, 23 stycznia 2014

Ten pierwszy raz musiał nastąpić

Dziś było źle. Nie było gorzej, ani najgorzej. Było tylko źle. Ale jednak. Pierwszy raz miałam napad. Zabrakło mi glukozy we krwi. Może i nie był na dużą skalę, ale jednak 200 kalorii do bilansu przybyło. Plusem dzisiejszego dnia, który mi to rekompensuje, jest to, że ćwiczyłam. Na prawdę udało mi się dzisiaj zmusić. W zasadzie zrobiłam to z pewną przyjemnością. To uczucie ulgi po treningu jest wręcz nie do opisania. Nie bolały mnie mięśnie, tak na prawdę wcale tego nie chcę, bo pragnę żeby ubyło mi centymetrów, a nie przybyło w wyniku powiększenia się tkanki mięśniowej. Mimo to, że nie było bólu, do którego tak jestem przyzwyczajona, byłam z siebie dumna. Dziś był taki trening jakiego prawie było mi trzeba. Prawie, dlatego, że jednak chciałabym czuć coś w mięśniach. Chyba już stało się to moim osobistym uzależnieniem.
"It's better to feel pain, than nothing at all"  
                                                                   ~ The Lumineers - Stubborn Love

Bilans:

- dwie kromki chleba pełnoziarnistego (2x 75 kcal)
- danio (116 kcal)
- łyżeczka miodu (30 kcal)
- żółtko jajka (50 kcal)
- trochę pomelo (19 kcal)
- 3 ciastka (150 kcal)
- cukierek marcepanowy (40 kcal)
- jabłko (90 kcal)
- gotowany indyk z warzywami (200 kcal)
- mały banan + pół szklanki mleka 2% (88 kcal)
- kostka gorzkiej czekolady (30 kcal)
Razem: 963 kcal 

Wliczając ćwiczenia, troszeczkę ubyło, ale poza bilansem zjadłam trochę paluszków solonych. Ale i tak najbardziej mnie martwią te ciastka i czekolada. Przynajmniej już mi się nie chce jeść nic słodkiego. Mam nadzieję, że tak zostanie na dłuższy czas. 
Dzisiejszy trening: HipHop Abs; Fat Burning Cardio (-300 kcal), do tego 15 minut jazdy na rowerze stacjonarnym od razu po treningu (-300). Dlaczego podwoiłam ilość spalonych kalorii w czasie pedałowania na rowerze? Bo moje mięśnie były rozgrzane, co oznacza, że już od samego początku mój organizm spalał kalorii, więc spaliłam tak na prawdę dwa razy więcej. 
Pewnie ostateczny wynik nie jest do końca prawidłowy i będzie się wahał, bo nie liczyłam dokładnie ile zjadłam i nie mam pewności czy dobrze policzyłam spalone kalorie jeśli chodzi o mój dzisiejszy workout. W każdym razie, jeśli się pomyliłam w obliczeniach, to nie będzie to zbyt wielka różnica. 
Ostateczny bilans: 963 - 600 = 363 kcal. 

Chciałabym, żeby jutro było lepiej..


wtorek, 21 stycznia 2014

Niekończące się wyczerpanie

Nic się nie dzieje. Ostatnie dni wydają się być takie same. Najbardziej dołujące nie jest jednak to, że jest tak monotonnie, tylko to, że czuję, jakbym traciła te dni na nic. Na dodatek znowu nie mogłam się zmusić do ćwiczeń. Boję się, że mięśnie mi się rozbudują. Chyba zamiast Insanity zacznę robić Hip Hop Abs. W sumie to też by mi pomogło, bo czuję się dziwnie, kiedy nic nie robię ze sobą. Chciałabym w końcu znaleźć jakiś magiczny sposób na stracenie paru centymetrów z obwodu ramion. To zawsze było moją największą zmorą. Już kiedy byłam mała, wiedziałam, że coś jest nie tak z moimi ramionami. Byłam bardzo silna i często siłowałam się z chłopcami w przedszkolu. No i jak łatwo się domyślić - zawsze wygrywałam.
Dziwny pomysł mi dziś wpadł do głowy. Powracają dziecięce marzenia. Pomyślałam dziś, że może jak uda mi się schudnąć, to mogłabym być modelką? Hahah, jak teraz o tym myślę to wydaje mi się to trochę śmieszne. Ale w sumie przecież znam dziewczyny z mojego otoczenia, które pracują dla agencji. Może też będę mieć jakąś szansę kiedyś? Wiem, to absurdalne, ale pomarzyć zawsze można.

Bilans:

- płatki fitness czekoladowe z mlekiem 2% (307 kcal)
- pomarańcza (90 kcal)
- marchewka i 1/2 jabłka (59 kcal)
- kawałek łososia gotowanego na parze (120 kcal)
- dwa małe ziemniaki (100 kcal)
- 1/4 pomelo (57 kcal)
Razem: 733 kcal

Nie jest to może idealny dzień, bo poza tym zjadłam kilka paluszków solonych i wypiłam kilka łyków oshee, co oznacza, że będzie wychodziło prawie 800 kcal. No i nie ćwiczyłam. Jakby nie patrząc codziennie mam mniej więcej taki sam bilans, co oznacza, że nie jest ze mną tak źle. Mam nadzieję, że nie będzie wielkiej różnicy w utracie wagi, jeśli brać pod uwagę to, że ostatnio nie ćwiczę. No chyba, że ubędzie więcej. Jeśli tak, to proszę bardzo. Kolejny raz mam zamiar się zważyć w tę sobotę. Mam nadzieję, że efekt będzie pozytywny, bo jeśli nie to pewnie się trochę podłamię.


poniedziałek, 20 stycznia 2014

Blue Monday

W sumie jak na ten cały Blue Monday, to nie jest ze mną tak źle. Myślałam, że będzie gorzej. Niestety trzeci raz z rzędu zjadłam coś, czego żałuję, ale że zmieściłam się w moim przedziale kalorycznym, to nie jestem na siebie zła. Mam tylko lekką niestrawność, ale z resztą się nie dziwie. Sama sobie na to zasłużyłam. Nie jadam nigdy fast foodów pod żadną postacią, a dziś (chociaż mało) to zjadłam. I co? I brzuch mnie boli. Głupol ze mnie.

Bilans: 

- trochę twarożku z łyżką miodu (60 + 80 kcal)
- kromka chleba białego (80 kcal)
- brokuł gotowany na parze (68 kcal)
- łosoś gotowany na parze (114 kcal)
- 1 ziemniak gotowany na parze (65 kcal)
- 100 ml zupy truskawkowej ( 42 kcal)
- mały krusher z kfc (104 kcal)
- dwie krewetki smażone (28 kcal)
Razem: 641 kcal

Tak, naprawdę żałuję tego krushera. Te dwie krewetki to jeszcze ujdą, bo nie mają aż tak dużo tych kalorii. Na dodatek nie ćwiczyłam dziś nie licząc tych pięciu minut na rowerku stacjonarnym i godziny zakupów. Ale zawsze coś. Bo lepsze to niż nic.
Kupiłam dzisiaj dwa Oshee; typowo witaminowe i wzmacniające mięśnie podczas treningu. Mam je zamiar jutro przetestować, jeśli tylko zmuszę się do ćwiczeń, bo coś mi to nie idzie.
Poza tym, jako fanatyczka zdrowych włosów zaopatrzyłam się w zapasy kosmetyków. Jest coraz lepiej, ale mam tak okropny gatunek włosa, że mam go po prostu dość. Nigdy się mnie nie słuchają i nie da się z nimi nic zrobić. Żeby je wyprostować trzeba się strasznie natrudzić albo iść do fryzjera, który nafaszeruje je chemią. Masakra...




niedziela, 19 stycznia 2014

A Czas Mija...

Kolejny dzień się kończy. Dopiero minęły dwa dni ferii, ale ja już czuję, że one lecą za szybko, jak zawsze, kiedy jest wolne. Już się boję, ze za chwilę znowu trzeba będzie wracać do szkoły.

Bilans:

- 2 kromki chleba białego z margaryną (169 kcal)
- 2 plasterki szynki (100 kcal)
- miska zupy truskawkowej z makaronem (180 kcal)
- pomidor (26 kcal)
- pół kotleta mielonego (99 kcal)
Razem: 574 kcal

Niepotrzebnie zjadłam tego kotleta. Gdyby go nie było, zjadłabym 100 kcal mniej. Ale chyba potrzebowałam mięsa, bo już nie mogłam wytrzymać.
Byłam dziś na godzinnym spacerze nad morzem i biegałam aktywnie po sklepach przez parę godzin. Obliczyłam, że spaliłam dzięki temu jakieś 420 kalorii, co oznacza, że przybyło ich dzisiaj tylko 154.
Jednak cały czas mnie ssie, żeby zejść na dół i wziąć jabłko. Źle się z tym czuję, boję się, że pewnie się nie powstrzymam.
Dziś rano stanęłam na wadze. Pokazała 58,4 kg. Na prawdę się ucieszyłam, bo to oznacza, że w dwa tygodnie zrzuciłam 2,1 kg, a przez ostatni tydzień 0,8 kg. Jestem blisko swojego pierwszego celu. Trzymajcie za mnie kciuki.
Idę za chwilę pojeździć na rowerku. Jeśli zjem jabłko i przejeżdżę dziesięć minut, to tak, jakby go nie było. Jak będę jeździć jeszcze dłużej, to może uda mi się spalić jeszcze więcej, a może nawet i wszystko.
Od jutra mam zamiar znowu robić Insanity. Mam nadzieję, że wykrzesam z siebie trochę siły i determinacji, bo coś czuję, że będzie ciężko.


Swoją drogą, ludzie myślą, że na prawdę jestem taka głupia i chcę się doprowadzić do stanu, w którym nie będę mogła się ruszyć z łóżka i będę podłączona do kroplówki. To jest bardziej irytujące niż moja nauczycielka od religii. Napisałam tylko koleżance, że nie lubię orzechów, i że chyba gdybym zjadła tyle co ona to bym to w desperacji wyrzygała. Od razu mnie wyśmiała i powiedziała, że jakąś proane kultywuję, i że życzy mi miłego pobytu w szpitalu. Wydaje mi się, że sama o tym coś wie, jak ma 43 kg i 175 cm wzrostu. Przecież nie odżywiam się źle, to czemu mnie ocenia na podstawie kilku zdań? W takich momentach nachodzą mnie wątpliwości czy robię dobrze... No ale przecież robię wszystko w miarę rozsądku? 

Proszę, niech ktoś mi powie... Czy to źle, że chcę schudnąć...? 


sobota, 18 stycznia 2014

Powrót do normalności

Pierwszy dzień ferii - pierwszy dzień powrotu do ścisłej diety. Dziś przez cały dzień odpoczywałam od ciężkiej rzeczywistości. Na najbliższe dwa tygodnie mam zamiar zostawić ją w tyle i cieszyć się życiem. Z paroma wyjątkami, bo pod koniec ferii muszę się już wziąć za naukę, laba nie ujdzie mi płazem. Od razu po przerwie zimowej mamy sprawdziany, kartkówki i projekty.
No ale do rzeczy, Dzisiejszy dzień raczej zaliczam do udanych.

Bilans:

- twarożek biały z dżemem figowym (50 + 14 kcal)
- 1 tost z chleba białego (80 kcal)
- 2 miski zupy truskawkowej na wodzie (84 kcal)
- 50g makaronu gotowanego (65 kcal)
- pomarańcza (90 kcal)
- 1 i 1/4 jabłka (100 kcal)
- 1 naleśnik z 2 łyżeczkami dżemu porzeczkowego (123 + 26 kcal)
- 1 różyczka brokuła gotowanego na parze z margaryną (40 kcal)
Razem: 672 kcal

Najbardziej martwi mnie ten nieszczęsny naleśnik, no ale co było minęło. Teraz trzeba będzie to po prostu spalić.
Podobno przez siedzenie w zimnie spala się kalorie. Ale sama nie wiem czy w to wierzę. W każdym razie jeśli to prawda to trochę dziś jednak spaliłam bo cztery godziny siedziała w lodowatym pokoju i pisałam na czacie z Tajwańczykiem. Okazał się milutki, trochę się o nim dowiedziałam przez te parę godzin jednak. Wysłałam mu zdjęcie śniegu i się strasznie ucieszył. Powiedział, że jest tutaj jak w raju, a jak mu na to odpowiedziałam 'What are u saying? This is white cold shit. ;-;' , to się śmiał ze mnie. No cóż w zasadzie jak widzi się coś kilka razy w życiu to się to bardziej docenia.


Moja Thinspiracja

Mam bardzo wybredny gust i wyobraźnię. Trochę dziwnie to brzmi, ale to prawda. Rzadko kiedy ruszają mnie jakiekolwiek thinspiracje, więc ciężko mnie zmotywować, mimo, że zazwyczaj ambicji mi nie brak. Jednak to co mnie inspiruje zdecydowanie najbardziej, to oglądanie teledysków Girls' Generation i to naprawdę działa prawie zawsze. Nie wiem z czego wynika moje umiłowanie do Azjatek. Może to efekt uboczny uwielbienia wszystkiego co pochodzi z dalekiego wschodu.
Dokładniej mówiąc; kto jest moją największą thinspiracją? Jak już wcześniej mówiłam, darzę miłością piękno z Japonii i Korei, a dziewczyna która jest dla mnie najlepszym przykładem i motywacją to Im Yoona. Coś mnie do niej przyciąga jak magnes. Nie tylko to, że jest typową Azjatką, ale jest w niej to coś... Słodkość, niewinność, humor i otwartość. Do tego jest piękna i szczupła. Mój ideał.


Bardziej w teorii...

Im Yoona - piosenkarka, aktorka i modelka pochodząca z Korei Południowej. Urodziła się w Seulu 30 maja 1990 r. To znaczy, że w tym roku skończy 24 lata. Jej znak zodiaku to bliźnięta.

wzrost: 166 cm (5"5)
waga:   47 kg 
BMI:    17,1





Jak pewnie zauważyliście, to ona jest dziewczyną z nagłówka mojego bloga. Stwierdziłam, że to ona będzie najlepszą 'maskotką' i motywacją BF. ~



piątek, 17 stycznia 2014

Zimowa Dezorientacja

Spadł śnieg. Dziś miałam tak jakby dzień słabości. No cóż, w zasadzie nie był to napad głodu, ale zjadłam to, czego w ogóle nie powinnam była tknąć. Zawsze zimą mi się to najczęściej zdarza. W lato nie mam z tym żadnego problemu. Nawet nie chce mi się już liczyć kalorii jakie dziś zjadłam. Przez ostatnie kilka dni dzienna porcja kalorii wynosiła mniej więcej 700/800 kcal. Na dodatek od kilku dni nie ćwiczę. Chcę dwa dni odczekać, żeby trochę odpocząć, bo jestem przemęczona przez nawał lekcji, na szczęście pierwsze półrocze się już skończyło.

Pierwszy raz od dwóch tygodni zjadłam coś słodkiego, nie licząc bardzo małego kawałka keksa i małej łyżeczki masła orzechowego, ale tych dwóch rzeczy nie zaliczam, bo to w zasadzie domowe wyroby i w bardzo małej ilości. Moją dzisiejszą zmorą było Prince Polo orzechowe, chupa-chups, duuuży naleśnik z bananami, truskawkami i polewą toffi, 1 babeczka z urodzin koleżanki i jakieś dziwne słodkie mleko z syropem orzechowym. Normalnie zawaliłam na całej linii. Czuję poczucie winy, ale mam świadomość, że się poprawię, więc nie czuję się aż tak źle. Na pewno nie zjem dziś kolacji, przynajmniej się postaram. Ale jak znam życie pewnie wciągnę jabłko bez skórki jak to zawsze wieczorem mam w zwyczaju robić. Mimo, że już nawet nie powinnam jeść, bo jest po 19nastej.

Swoją drogą, schodząc trochę z tematu żarcia. Założyłam sobie Meow Chat. Ogólnie bardzo to ostatnio popularne się robi, tak jak Insta i Snapchat. W sumie to podoba mi się to. Cały czas teraz robię sobie samojebki i chcę sobie jakieś ciekawe zdjęcie profilowe ustawić. Ja już chyba nie mam co robić...
Mam nadzieję, że niedługo mój rozum zaprzestanie odmóżdżania i w końcu trochę zmądrzeje i postanowi przyswoić troszeczkę matematyki, bo tego mi zdecydowanie brakuje w szarych komórkach.


poniedziałek, 13 stycznia 2014

I know you can swim But ya gotta move your legs ~

Codziennie staram się dużo pić i robić treningi. Jednak czasami jak to wiadomo, po prostu się to nie udaje. W roku szkolnym zawsze dostaję tyle lekcji, że muszę siedzieć do późna, więc często ciężko znaleźć czas, a zwłaszcza energię na ćwiczenia, kiedy już i tak przysypia się na kanapie.
Niedawno zamierzałam się podjąć 30 Days Squat Challenge, ale bo dwóch dniach zaczęły mnie bardzo boleć stawy w kolanach, więc musiałam zrezygnować. Ból stopniowo znika, ale bardzo żałuję, bo ciężej mi się robi inne ćwiczenia, przez co moje ciało staje się mniej wydajne. Przynajmniej pojawiły się dziś pierwsze efekty moich ćwiczeń. Jak rano weszłam na wagę, to od razu miałam na twarzy przysłowiowego banana, bo schudłam ponad kilogram przez ostatni tydzień. Waga pokazała 59,2 kg. Różnica jest, bo 1,3 kg jednak.
Gdyby nie ferie to nie wiem co bym zrobiła. Na szczęście u mnie zaczynają się już w ten piątek. Będę mogła się całkowicie poświęcić diecie i ćwiczeniom. Już się po prostu nie mogę doczekać.

Bilans z dnia 11.01.14:
- dwa tosty (z białego chleba); jeden z dżemem figowym, (80x2 + 14 kcal)
- danio (126 kcal)
- średnia pomarańcza (90 kcal)
- mandarynka (27 kcal)
- 2 ok. 100g kawałki kurczaka (160x2 kcal)
- warzywka na parze hortex ok. 150g (ok. 47 kcal)
- mała miska płatków (różnych) z mlekiem 2% (150 kcal)
Razem: ok. 934 kcal. 
Ćwiczenia: Insanity Workout: Pure Cardio: -600 kcal
15 x Pulse Tucks Low
150 x nożyce
50 brzuszków
~ ok. -70 kcal + (-600) kcal, czyli -670 kcal
934 - 670 = 264 kcal

Bilans z wczoraj (niedziela 12.01.14):
- danio (126 kcal)
- 1 suchy tost (z pełnoziarnistego chleba) z jajkiem sadzonym smażonym bez tłuszczu (75 + 110 kcal)
- kawałek łososia na parze (68 kcal)
- na bardzo mały ziemniak na parze (32 kcal)
- warzywka hortex na parze ok. 150g (ok.47 kcal)
- dwa średnie jabłka (150 kcal)
-danio (126 kcal)
- mały banan (90 kcal)
Razem: 824 kcal
Tym razem zero ćwiczeń, cały dzień się uczyłam. Co prawda dzięki temu też traci się kalorie, ale nie potrafię obliczyć ile spaliłam. Także mogę uznać mimo wszystko te dwa dni za udane.
Pewnie coś dzisiaj jeszcze zjem, ale podaję z góry bilans, bo jeszcze o czymś zapomnę:
- 2 tosty (z chleba pełnoziarnistego) z dżemem figowym i jajkiem sadzonym (2x75 + 110 kcal + 14 kcal)
- 4 kawałki wasy pełnoziarnistej z almette ziołowym i masłem orzechowym (18 + 50 + 10 kcal)
- 1,5 małej mandarynki (39 kcal)
- 1 małe jabłko (50 kcal)
- mała miska zupy brokułowej i dwa tosty pełnoziarniste (2x75 + 100 kcal)
- pomarańcza (90 kcal)
Razem: 791 kcal
Mam jeszcze zamiar dziś zrobić Insanity; Cardio Power and Resistance ( -600 kcal) . Cóż, mam nadzieję, że zdążę. Ten tydzień jest najgorszy, bo to koniec semestru, więc trzeba wszystko poprawiać a i tak jeszcze zadają nowe sprawdziany, kartkówki i prace domowe. Jestem wykończona.
791 - 600 = 191 kcal




Proszę, niech ten tydzień się już skończy...

sobota, 11 stycznia 2014

Adaptacja

Do ćwiczeń i odpowiedniej diety na pewno zajmie trochę czasu. Ale wszyscy wiemy, że będzie warto, bo liczy się nasza ciężka praca, która owocuje satysfakcją i dobrymi wynikami. Wiem, że kiedy ja osiągnę cel, mój czas spędzony na ćwiczeniach nie będzie stracony, a najlepiej będzie to obrazować zazdrość i podziw innych ludzi oraz moja samoocena.

Jest to mój pierwszy post na blogu. Nie zakładam go bez powodu. W postach będę przedstawiać swój codzienny bilans, ale oprócz niego jeszcze wiele innych rzeczy; wskazówki, które mi pomagają, propozycje ćwiczeń, dzień z życia itd. Więc, podsumowując, będzie to pewnego rodzaju dziennik, bo z pewnością znajdą się jakieś notki wykraczające poza temat bycia thin, diet i ćwiczeń, chociaż i tak będzie to zdecydowana mniejszość względem tych drugich. 

Nie zaczynam swojej przygody z ćwiczeniami i dietą z dniem założenia bloga. Robiłam to już dużo wcześniej. Dziś po prostu zdecydowałam się uwiecznić wszystko, co będę od tej pory robić, aby później móc przypomnieć sobie w chwilach słabości o dotychczasowych osiągnięciach, aby nie zaprzepaścić tego, co już mam.

Moje początki; co się ze mną działo aż do teraz.

Moje dotychczasowe nawyki, no cóż, zmieniłam na lepsze w zasadzie nie tak dawno temu, bo minęło od tamtego czasu około dwa tygodnie. Mówię o nawykach żywieniowych rzecz jasna. Pierwszy raz postanowiłam wsiąść się za siebie i zacząć ćwiczyć fizycznie w wakacje 2013. 
W połowie lipca stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Może i nie wyglądałam jakoś bardzo źle. Nie miałam nadwagi. Co to to nie. Ale mimo wszystko, na pewno wtedy przydałoby mi się się zrzucić trochę tłuszczyku tam i ówdzie. 
Może i mam silną wolę i ambicje, ale każdy z Was wie, jak bardzo trudno jest zacząć. Pierwszy raz jest zawsze najgorszy, najbardziej ekscytujący i niepewny. Gdyby nie moja ciocia, nigdy nie zaczęłabym robić jakiegokolwiek workout'u. Jest ona dla mnie wielkim autorytetem, boginią, drogowskazem na życie i przykładem, czy jak to chcecie nazwać. W każdym razie jest dla mnie bardzo ważna i liczę się z jej zdaniem. Przyjeżdżając w odwiedziny na stare rodzinne śmieci zostawiła mi nagrane na pendrive'ie ćwiczenia. Zwerbowała mnie do działania, a ja się podjęłam wyzwania z wielkimi ambicjami. 
Gdybym teraz zaczęła opisywać wszystkie początki, to napisałabym prawdziwe opowiadanie. Powiem tylko, że w czasie pierwszego tygodnia było mi bardzo, bardzo ciężko. I prawie się poddałam. Ale na szczęście nie doszło do tego, dzięki mojej determinacji, która zawsze pomaga mi osiągnąć wymarzony cel.

Zapewne zastanawiacie się co to w ogóle za ćwiczenia? Jest to 9-tygodniowy zbiór ćwiczeń. Obejmuje on 45-minutowe workouty, 1-godzinne workouty, 1 35-minutowy workout na wzmocnienie mieśni i 15-minutowy ABS. Jest to jeden z rodzajów zbiorów amerykańskich ćwiczeń w języku angielskim, stworzonych przez Shaun'a T., nazywa się Insanity. Treningi gwarantują naprawdę zachwycające efekty.

Dotrwałam do końca trzeciego tygodnia. Potem pojechałam na obóz, gdzie czekała mnie 3-dniowa głodówka. Jak to się mówi "Zakochałam się, cały czas o Tobie myślę, nie mogę spać, nie mogę... jeść." No cóż, wyszło mi to na dobre. Ale później znów zaczęłam jeść 2000 kcal dziennie i cała figura znowu legła w gruzach. Poza tym Po głodówce i intensywnym stylu życia w ciągu obozu i po, pogorszył się mój stan zdrowia. Czasami serce mi nieregularnie biło, czułam się, za każdym razem kiedy wstawałam z krzesła albo podnosiłam się z łóżka, traciłam równowagę i miałam ciemność przed oczami. Raz prawie zemdlałam w skm'ce.

Do października trwałam w takiej nostalgii, pogrążona szkołą i zajęta lekcjami. Przytyłam dwa kilogramy. No i w końcu nadszedł czas wyjazdu do Turcji z ciocią. I już pewnie się domyślacie, że właśnie wtedy moja determinacja do ćwiczeń wróciła. Mimo tych wszystkich lodów i ciastek, codziennie chodziłam na siłownie, przepływałam kilkanaście razy basen i chodziłam na długie spacery na bazar turecki. Po wyjeździe znów zaczęłam aktywnie ćwiczyć - codziennie. Nadszedł koniec listopada; dotrwałam do końca pierwszego miesiąca Insanity. I tutaj dała się we znaki moja bardzo słaba odporność. Przeziębiłam się, musiałam zrezygnować z ćwiczeń na dwa tygodnie; jeden dlatego że byłam chora, a drugi, żeby ustabilizować sprawność organizmu po chorobie. Od razu po tych dwóch tygodniach znowu byłam chora. I tak minął miesiąc. A później były święta. Przyjechało dużo ludu. I byliśmy wielką cygańską rodziną, więc nie było czasu na ćwiczenia. Przed sylwestrem przytyłam kolejne dwa kilogramy. Moim postanowieniem noworocznym było zaczęcie zdrowej, niskokalorycznej diety i aktywnego stylu życia z codziennymi treningami. 

Tak właśnie dotrwałam do teraz. Od dwóch tygodni nie zjadłam nawet kostki czekolady. Nie jem w ogóle ziemniaków, czerwonego mięsa, za to dużo ryb, warzyw i owoców. A to wszystko i tak w małej ilości. Mimo, że nie tak dawno temu dowiedziałam się czym jest pro-ana, chciałabym stać się motylkiem. Dążę do tego i mam nadzieję, że dotrwam do końca. Moja aktualna waga to 60,5 kg (ważyłam się 4 dni temu), a wzrost to 168 cm, więc moje BMI jest równe 21,3.

Założyłam bloga, między innymi dlatego, że liczę na Wasze wsparcie. Wiem, że nie użyczycie mi go tak szybko. Wszystko wymaga czasu, a ja muszę poczekać, aż mój blog stanie się trochę bardziej popularny. Wszystko potrzebuje czasu aby rozkwitnąć. Tak samo jest z dietą, pamiętajcie o tym, moje drogie Motylki. 




3majcie się chudo, 
Candy F.