Dzień jak co dzień. Na szczęście wtorek się już skończył. Staram się nie pisać cały czas o tym, że czas leci mi coraz szybciej, a ja czuję się jakbym żyła w otwartej czasoprzestrzeni (albo nie żyła - jak wolicie). Jeszcze niedawno porównywałam je do pędzącego pociągu. Teraz raczej jest to samolot. Da się to w ogóle jakoś zatrzymać? Sama nie wiem, czy wolę, żeby czas mi się ciągnął niemiłosiernie, czy żeby uciekał mi z prędkością światła. Chyba mimo wszystko wolę tą pierwszą opcje. Bo przecież lepsze jest dłuższe życie niż krótsze, nawet jeśli jego długość to tylko pewnego rodzaju iluzja, prawda?
Jeśli chodzi o te owoce. Ja naprawdę nie mam już z czego zrezygnować. Ze śniadania, którym jest twaróg z dżemem nie zrezygnuję, z obiadu też nie, kolacji w zasadzie nie jem, chyba, że mały jogurcik, jeśli już nie mogę wytrzymać. Nie jem deserów, nie jem czekolady, nie podjadam. Opierając się na własnym doświadczeniu, wbrew temu co mówicie - owoce mają kalorie i to nie mało, jeśli patrzeć później na zrzuconą wagę. Różnica jednak jest duża. Kiedy jadłam te owoce dwa tygodnie temu waga wcale nie ruszyła, a jadłam tak samo jak teraz poza tym jednym posiłkiem. Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak, ale kiedy tylko wyeliminowałam to jabłko, pomarańcze i kawałek grejpfruta czy banana, moja waga zaczęła od razu zauważalnie spadać. Więc to nie jest tak, że można nie wliczać owoców do bilansów. One też się liczą.
Raczej nie przekonam się do jedzenia tego drugiego śniadania w szkole, po tym, czego doświadczyłam. Wolę jednak uważać, w szkole dużo łatwiej jest mi nie jeść. Najłatwiej zaoszczędzić mi na tym posiłku.
Dlatego postanowiłam, że wieczorami, jeśli będzie to konieczne - będę robić sobie mus jabłkowy do jogurtu naturalnego. (Dziękuję za ten genialny pomysł!) To prawdopodobnie najlepsze rozwiązanie. Zwłaszcza, że nawet jak pytam się koleżanek w szkole, czy chcą moje śniadanie, to one zawsze odmawiają. Widzą, że nie jem. Nie są głupie. Ale tylko utrudniają mi życie, kiedy dziękują i nie biorąc nic mówią, żebym sama to wszystko zjadła.
Kusiło mnie, żeby zrobić mus z kiwi, ale muszę zużyć te owoce ze szkoły, bo robię to tylko ze względu na nie przecież. Dopiero wtorek, a mi już się ich dużo uzbierało. No ale ostatecznie (głupia, głupia ja) nie zrobiłam ani z tego ani z tego. Dodałam łyżeczkę dżemu truskawkowego. Nie mogłam znaleźć tarki, a nie chciałam, żeby babcia zauważyła, że trzymam w pokoju niezjedzone śniadania z całego tygodnia. Bardzo podejrzane byłoby moje zachowanie, gdybym poszła na górę z tarką, miseczką i jogurtem naturalnym.
Postanowiłam, że chyba zacznę się ruszać więcej. W zeszłym tygodniu mniej chciało mi się jeść niż w tym. jednak będę się musiała trochę pomęczyć, żeby spalić te kalorie. Może nawet przyniesie to lepsze efekty. Dziś (jeśli jeszcze starczy mi czasu - niemiecki i wos czekają, a same się nie zrobią) postaram się zrobić jakiś króciutki workoucik XHIT Daily, który tak bardzo mi poleca cały czas
Nell. Powiem Wam, że nawet to nie będzie dziś dla mnie proste. Nie wiem od czego ale bolą mnie nogi, jakbym cały dzień jeździła na rowerze bez przerwy. Przynajmniej z rozciąganiem jest coraz lepiej. Już bez rozgrzewki mogę spokojnie siedzieć pół minuty dosłownie leżąc na wyprostowanych przed sobą prostych nogach z obciągniętymi palcami. Robiąc motylka swobodnie dotykam kolanami ziemi na dalszym położeniu pięt. Jakieś tam efekty są i się cieszę, zwłaszcza, że ostatnio nie rozciągam się aż tak regularnie, jak bym chciała.
Obiecałam sobie jakiś czas temu, że do czerwca schudnę na tyle, żeby móc wysłać swoją aplikacje do agencji modelingu. Ostatecznie raczej brzydka nie jestem. Spróbować warto. To jedno z moich skrytych marzeń, może niebawem się spełni. Ale póki co nie powinnam nawet o tym myśleć, bo najpierw muszę jeszcze trochę schudnąć.
Bilans:
- twaróg z dżemem (80 kcal)
- gulasz z indyka i gotowanych warzyw (300 kcal)
- jogurt naturalny z łyżeczką dżemu truskawkowego (140 kcal)
Razem: 520 kcal
Zauważyłam, że w moich bilansach jest w miarę dużo nabiału. Chyba jest go wystarczająco, bo jakoś specjalnie mnie nie ciągnie do tego typu produktów. Węglowodany i cukry mogłabym troszkę zwiększyć owocami jeśli zajdzie taka potrzeba. Białko to szczególnie mięso. Chyba powinnam jeść więcej warzyw. Niedługo spróbuję nad tym popracować. Cieszę się też, bo nigdy nie miałam problemów z tymi wszystkimi słodkimi napojami pełnymi cukrów. Nie cierpię ich. Teraz piję w zasadzie tylko wodę i zieloną herbatę. Wykluczyłam jedynie mleko, kakao i soki, które piłam i tak raz na ruski rok. Póki co, nie jest źle.
Z moich obliczeń wynika, że żeby w tym tygodniu schudnąć około 1,3 kg, muszę przez następne trzy dni jeść około 475 kcal dziennie, a w sobotę 350 kcal. Dam radę. Ogółem cały tydzień w celu schudnięcia 1,3 kg z moją wagą i wzrostem, trzeba zjeść nie więcej jak około 3420 kcal. Czyli średnio niecałe 500 dziennie. Im więcej ćwiczę, tym więcej mogę jeść (albo zamiast tego = więcej chudnę).
Ostatnimi czasy zastanawiam się, czy jeszcze myślę jak normalny zdrowy człowiek. Wszyscy naokoło mi mówią, że mam obsesję. Może mają rację? Może mam zaburzenia odżywiania?