poniedziałek, 17 marca 2014

Zapach margerytek

Skończyły się moje zapasy energii na chodzenie do szkoły. Pasuję. Dosłownie. Jutro nigdzie nie idę. Załamał mnie też trochę dzisiejszy bilans. Nawet nie pod względem kalorycznym (nie jest tak źle). Ale myślałam, że rozerwie mi żołądek po tym co zjadłam. Za dużo na raz, za słodko na raz, za duży wysiłek dla mojego żołądka w tak krótkim czasie i tak nagle. Och ja głupia, co za błędy. 

Znowu wszystko dokładnie zaplanowałam. Skorzystam z okazji, że nie idę jutro do szkoły. Z rana od razu po śniadaniu półtora godziny jazdy na rowerku. Poza tym robię sobie dzień przeczyszczający. Do śniadania szklaneczka senesu (tak, wiem, ostatnio naprawdę go nadużywam), a na samo śniadanie jogurt z suszonymi śliwkami. Na obiad jogurt albo kefir. Na kolację też jogurt. W sumie jakieś czterysta kalorii. Wymarzę resztki moich wyrzutów sumienia, odpocznę i poświęcę trochę czasu swojemu ciału robiąc trochę większy wysiłek fizyczny. Wyśpię się. Znajdę czas dla siebie. Nareszcie. 

Bilans:

- bułka pszenna z plasterkiem sera, pomidorem i łyżeczką miodu (310 kcal)
- biała rzodkiew (20 kcal)
- krem z pory z mięsem z kurczaka (300 kcal)
- ciasto, babeczka z owocami, ciastka owsiane, ciasto (300 kcal+)
Razem: 930 kcal+

Czemu +? Bo sama w zadzie nie wiem ile to miało kalorii. Ciężko mi policzyć. Wszystko było z piekarni. Teoretycznie nie było tego aż tak wiele. Wiem tylko tyle, że na pewno było to więcej niż 300 kcal i mniej niż 500. Bilans normalnego człowieka? Nie sądzę. Z jednej strony zbyt niski, z drugiej - zbyt przesłodzony. Nadal do ideału mi daleko. Nawet jeśli brać za ideał dwie opcje; niskiego i bardzo skrupulatnego, obliczonego według diety bilansu/ zdrowego, ale wysokoenergetycznego i normalnego bilansu. I teraz weź tu się zatrzymaj gdzieś po środku. Ten dzień to totalna porażka. Początek był piękny. Potem - szkoda słów. Na szczęście to tylko ten jeden raz. Mimo to ostatnio za dużo sobie pozwalam. Wcale mnie specjalnie nie ciągnie do słodyczy. Ale zawsze coś. Zgadzam się tylko po to, żeby realia nie wytrąciły mnie z życia towarzyskiego. Zawsze znajdą się jakieś wymówki; a to Amerykanie przyjechali - nażryj się do woli wieczorami, dwa dni to przecież nic takiego, potem urodziny babci - przecież trzeba celebrować, kochana babcia ma urodziny tylko raz do roku. Już się boję co będzie następne. Tylko jednego jestem pewna - następnym razem zastąpię to wszystko czymś zdrowszym niż słodkości i nachos. 

Kupiłam dziś przy okazji z babcią w piekarni pół bochenka chleba razowego ze słonecznikiem. Raczej mi się nie uda (a nawet jeśli bym próbowała, to robiłabym to z niechęcią i bólem serca) wykręcić od zjedzenia kromeczki na śniadanie. Oficjalnie wracam do jedzenia chleba. Ciemnego. Wizja ponownego przyzwyczajenia się do białego za bardzo mnie przeraża, bo pamiętam jak bardzo trudno było mi z niego zrezygnować. Uwielbiam delektować się myślą, że już nie sprawia mi przyjemności jedzenie tej gąbki. 

Macie rację, nie powinnam tyle o tym myśleć. Miesiączka sam przyjdzie. To naturalne, że opóźnia mi się teraz cykl, skoro jestem na takiej ubogiej diecie. Dziękuję za Wasze rady, z pewnością mi się przydadzą. Już przy najbliższej okazji poproszę babcię, żeby kupiła mi orzechy. Siemię lniane mamy, a rybka jest zapowiedziana na obiad w ciągu kilku najbliższych dni. Próbowałam się faszerować jajkami, bo kiedyś spowodowało to prawdziwa eksplozję hormonalną, ale teraz póki co - nie pomaga. Na taki problem pomogłyby w krótkim czasie chyba jedynie te wszystkie kurczaki z fast foodów. Ale jak wiecie nie jest to ani zdrowe, ani znośne (przynajmniej dla mnie). Dlatego uzbroję się w cierpliwość i będę faszerować się zdrowymi tłuszczami, tak jak mówicie.
Kiedy już zaopatrzę się w te składniki, na pewno zafunduję sobie takie zdrowe śniadanie jak zaproponowałam nasza kochana Iza. Dziękuję Ci za tą radę, mam nadzieję, że to coś pomoże. 

Tak już na marginesie wspomnę, że mojej kochanej babci wyprawiłam cudne urodziny. Widziałam, że była szczęśliwa, dopilnowałam wszystkiego. Umyłam naczynia, posprzątałam kuchnię, przygotowałam ciasta i stół. Po szkole wstąpiłam do kwiaciarni i kupiłam białe margerytki, które moja babcia uwielbia. Jestem z siebie taka zadowolona! I ciesze się, że mogłam jej sprawić tym tyle radości. 



2 komentarze:

  1. Jestem pierwszy raz u Ciebie. Pięknie jest. <3
    A co do bilansu, nie przejmuj się. Mam nadzieje, że wszystko się ułoży.
    Zostawiam swoją wizytówkę - wszystko-za-duze.blogspot.com , zapraszam, może ktoś zajrzy i poczyta o moich zmaganiach. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bilans nie jest zly, szkoda tylko ze przewaga slodyczy :c Ale widze ze jutro u cb zapowiada sie oczyszczajaco wiec zycze powodzenia:* trzymaj sie ;)

    OdpowiedzUsuń