piątek, 3 czerwca 2016

Circle back, return & go away

Witajcie.


   Piszę tego posta ze świadomością, że większość osób, przed których oczami on się znajdzie, są motylkami.
   Zdecydowałam się napisać po tak długim czasie (ponad dwóch lat), ponieważ czuję potrzebę dopowiedzenia paru zdań po niespodziewanym zniknięciu. Chciałabym wam przedstawić poniżej całą moją historię z Aną; w jaki sposób znalazłam się w tym świecie i jakie były tego skutki.


***


   Założenie tego bloga było dla mnie równoznaczne z postawieniem sobie pewnego celu - osiągnięcia wagi idealnej. Z początku chciałam po prostu schudnąć.
   Trafiłam na film, który miał urzeczywistnić społeczności czym jest motylkowe społeczeństwo
pro-any, jak funkcjonuje oraz pokazać, że zaburzenia odżywiania to bardzo poważny problem.    Zaintrygowało mnie to. Efekt po obejrzeniu tego filmu był wręcz odwrotny, w przeciwieństwie
do tego, jakie były jego założenia. Smutne jest to, zwłaszcza, że z biegiem czasu dowiedziałam się, że nie byłam jedyną osobą, która tak zareagowała na tego typu filmy. Okazuje się, że w wielu przypadkach są one źródłem, bodźcem, który inicjuje i motywuje do działania autodestrukcyjnego.    Oczywiście nie jest to jedyny powód, ale zawsze - sam fakt, że tak to wygląda zwyczajnie nie mieści się w głowie.
   Najbardziej istotną przyczyną i najsilniej oddziałującą jest oczywiście problem z postrzeganiem własnego ciała i kompleksy. Często po prostu nie jesteśmy ich nawet świadome, po prostu chcemy być lepsze, bardziej idealne, aprobowane przez społeczeństwo. Od takiego sposobu myślenia
do problemów z odżywianiem już tylko malutki krok. Wystarczy mała iskra, żeby rozpalić ten pożar, który będzie siał zniszczenie przez bardzo długi czas.


Jak było ze mną?


   Postanowiłam poszukać dalej, zbadać ten temat. Natrafiłam na wiele motylkowych blogów, czytałam dekalogi i rady jak powstrzymać głód. Zdecydowałam, że nie zaszkodzi mi założenie bloga. Może nawet pomoże mi w spełnieniu postanowienia, da więcej motywacji i chęci do zrzucenia paru kilogramów. Bałam się zostać motylkiem i nie chciałam tego, bo wiedziałam, że to katastrofalnie wpływanie na moje zdrowie psychiczne i fizyczne.

   Z początku rzeczywiście trzymałam się na dystans od motylkowego świata, jednak z każdym dniem coraz bardziej mnie ten świat pochłaniał. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że w rzeczywistości
już wtedy byłam motylkiem i nie było odwrotu. Nie byłam tego nawet świadoma. Wmawiałam sobie, że jeszcze tylko troszkę, jeszcze tylko troszeczkę. Każdy stracony kilogram dawał mi niewyobrażalne poczucie satysfakcji i szczęścia. Czułam się jak na drodze do Nirvany.

   Skutki rzeczywiście były okropne. Całkowicie odcięłam się od rodziny i znajomych. Niemal codziennie kłóciłam się z domownikami o jedzenie (albo raczej o niejedzenie). Było to w zasadzie głównym tematem moich myśli. Spędzałam jak najmniej czasu w towarzystwie kogokolwiek, żeby nie było okazji do jedzenia, albo żeby nie musieć go unikać. Wiązało się to z odmawianiem każdemu wyjścia gdziekolwiek. W czasie, gdy moi znajomi jechali nad morze i szli na pizze, ja siedziałam
w domu i liczyłam kalorie. Sport nie sprawiał mi już przyjemności; codzienny trening zamienił
się w rutynę, nieprzyjemny obowiązek, udrękę. Zamiast czerpać z niego przyjemność doprowadzał mnie do skraju wyczerpania.

   Dopadły mnie powszechne objawy anoreksji, o których można przeczytać na Wikipedii.
Zaczęło się od zmęczenia. Coraz szybciej się męczyłam i niemal cały czas chciało mi się spać. Prawie codziennie po powrocie ze szkoły od razu zasypiałam na kanapie z wyczerpania. Następne zaczęły się zaburzenia termiczne. Praktycznie nie było chwili, kiedy nie było mi zimno. Zawsze byłam blada jak śnieg i jedynym kolorem odznaczającym się na mojej skórze prócz bieli był błękit widocznych na ciele żył i bladożółte cienie pod oczami.
   Kilka razy w tygodniu miałam bardzo dziwne sny. Koszmary, których głównym tematem było albo jedzenie, albo chudość. Śniły mi się stoły zastawione różnymi potrawami, których musiałam sobie wtedy odmawiać. Były też sny skrajnie przerażające, w czasie których myślałam, że umieram, moje ciało zaczynało się topić jak świeca i w końcu widziałam w lustrze martwy szkielet.
   Potem przyszła pora na wypadające włosy. W całym domu było ich wszędzie pełno. Na dywanie,
w łazience, na kanapie, w łóżku, pod prysznicem. Zostawiałam po sobie ślad wszędzie. Nie minęło dużo czasu a zaczęły mi się notorycznie rozdwajać i łamać paznokcie. Czego bym nie zrobiła, jakiej odżywki nie używała - to i tak nie pomagało.
   W końcu zanikła mi miesiączka. Wtedy już się naprawdę przestraszyłam. Z resztą, może niektóre
z was jeszcze pamiętają moje wpisy z tamtego okresu.
   Odebrałam wyniki badań krwi i okazało się, że mam niedobór żelaza i kilku innych krwinek. Brałam tabletki i modliłam się, żeby mi się polepszyło.

Co było potem?


   Od tamtego czasu starałam się o powrót do normalności. Zanim przestałam liczyć albo nawet szacować ilość zjedzonych i spalonych kalorii minęło bardzo wiele miesięcy. Było wiele wzlotów
i upadków. Stopniowe zwiększanie bilansów, potem znowu powroty do restrykcyjnej diety. Napady histerii, frustracja i dołująca bezradności, brak poczucia tożsamości ze sobą.
   Ostatecznie wróciłam do swojej dawnej wagi. Wróciłam do sportu, miałam więcej energii do życia. Okres dojrzewania i aktywność fizyczna w połączeniu ze zdrową dietą (bez fast-foodów i słodyczy, ale też wielkich ograniczeń i liczenia kalorii) wyrzeźbił mi sylwetkę w taki sposób, że z czasem zaczęłam podobać się sobie, akceptować własne ciało. Znowu zaczęłam spotykać się ze znajomymi
i mogłam ze spokojnym stanem ducha i bez wyrzutów sumienia zjeść z nimi kawałek pizzy.

   Trzeba jednak pamiętać, że nic nie jest czarne albo białe, nie ma całkowicie szczęśliwych happy endów. To coś, mimo, że uśpione, wraca co jakiś czas. Już nie z taką siłą jak kiedyś i zdecydowanie rzadziej, ale wraca. Nadal wypadają mi włosy i rozdwajają się paznokcie, chociaż i tak jak dużo mniej. Mam rozregulowaną miesiączkę, która czasem spóźnia się o dwa tygodnie,
albo w ogóle jej nie ma (kiedyś była regularna co do dnia).


***

   Moja dokładna historia jest dużo, dużo dłuższa, ale nie ma teraz sensu zagłębiać się w szczegóły.

   Nie chcę przez ten post powiedzieć, że anoreksja jest chorobą bez wyjścia. Kiedy myślisz,
że coś jest niemożliwe, to takie będzie. Wystarczy zmienić sposób myślenia i spróbować widzieć
to z bardziej optymistycznego punktu widzenia.

   Wiele z was może mnie zapytać:
"Ale po co właściwie chcieć przestać być motylkiem?
Tutaj znalazłam swoje miejsce w świecie. Taki sposób bycia daje mi szczęście, motywację i radość
z życia." 

   Odpowiem na to w ten sposób:
   Żeby być naprawdę szczęśliwym. 
   Nie zdajecie sobie sprawy, jak piękne może być życie bez wyrzeczeń. Nie równa się to wcale
z przybraniem na wadze (chociaż może w niektórych przypadkach, rzeczywiście może to być konieczne).
Trzeba być po prostu bardzo cierpliwym i dążyć do celu krok po kroczku. Dieta powinna być na całe życie, a nie tylko do chwili osiągnięcia wymarzonej wagi. Jeśli potem wróci się do starej diety,
to wrócą też zrzucone kilogramy. Nie można też zapominać o wysiłku fizycznym. Wszystko jest dla ludzi, tylko należy zachować umiar. To jedyna droga do tego, żeby osiągnąć harmonie z własnym ciałem i osiągnięcia efektu na stałe.
   Gwarantuje wam, że odnajdziecie w ten sposób swoje miejsce w świecie o wiele bardziej kolorowym, nie tylko kuszącym pozorami. Przekonałam się o tym na własnej skórze.



Jednak najważniejsze, o czym absolutnie każdy z was musi pamiętać (nawet jeśli jesteś osobą, która nie miała nigdy problemu z odżywianiem) - szczęścia nie da się znaleźć. Trzeba je samemu stworzyć. Jest to jedynie kwestia zmiany sposobu myślenia. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz